Fragment recenzji Renaty Lis "Niebywała Maria"
Czy pisząc o Konopnickiej, Grzebałkowska odnalazła człowieka?
Sądzę, że lepiej się tego zrobić nie dało
Nie wiem, czy nie najbardziej wstrząsające w biografii Konopnickiej jest to, jak gruntownie nie zdezaktualizowała się jej pozycja "wieszcza", nowego Mickiewicza i Słowackiego, tyle że w gorsecie i spódnicy z tiurniurą. O tę pozycję poetka zabiegała długo i zdobyła ją w końcu wielkim wysiłkiem, kajając się publicznie m.in. za swój antyklerykalizm. A było za co - Konopnicka nie tylko punktowała mroczne strony historii Kościoła w swojej twórczości, ale też siarczyście "wadziła się" z zakonem zmartwychwstańców, a swoje dzieci chrzciła dopiero w ostateczności, kiedy już ni dało się tego uniknąć, czyli na przykład przed ślubem.
Świadectwem osiągniętej przez nią pozycji może być ogólnonarodowy jubileusz jej pracy twórczej, obchodzony uroczyście przez dwa tygodnie w Krakowie we Lwowie w roku 1903 (przesunięty o rok czy dwa ze względy na jubileusz Henryka Sienkiewicza, zresztą wielbiciela pisarstwa Konopnickiej, choć jej politycznego wroga). Dzisiaj nikt nie pamięta, że Konopnicka kiedykolwiek była "wieszcze" ; nikt też nie wie, co kryło się za fasadą tego jej funkcjonowania jako narodowej świętości.
Grzebałkowska pokazuje nam Konopnicką oficjalnie odgrywającą wzniosła rolę, której się od niej oczekuje, i starannie dobierającą do tej roli kreacje oraz słowa, na co dzień jednak zmuszoną podróżować najtańszą klasą, po tysiąc razy zastawiającą zegarek w lombardzie, chałturzącą od rana do nocy i marzącą o tym, żeby w ogrodzie jej dworku w Żarnowcu, który u kresu życia dostała "od narodu, dokopano się ropy naftowej, bo to uwolniłoby ją wreszcie od trosk finansowych